komentarz = szacunek i motywacja dla autora
"We held our breath when the clouds began to form
But you were lost in the beating of the storm
And in the end we were made to be apart
Like separate chambers of the human heart"
~.~
„Kto jest takim idiotą, żeby budzić
mnie o 7 rano i to w wolny dzień?” - pomyślałam, gdy ze snu
wyrwał mnie jakże irytujący o tej godzinie dźwięk telefonu. Już
miałam odrzucić połączenie i iść dalej spać, jednak kiedy
zobaczyłam, że na ekranie wyświetla się „ROSE”, od razu
zmieniłam zdanie. Niechętnie przeciągnęłam palcem po ekranie,
aby odebrać połączenie.
/-Słucham? -powiedziałam zaspanym
głosem, jednocześnie ziewając.
-Obudziłam Cię? -spytała, jak zwykle
melodyjnym głosem moja szefowa.
-Nie, skąd ten pomysł? Od trzech
godzin jestem na nogach i właśnie miałam zamiar iść pobiegać.
-powiedziałam sarkastycznie do słuchawki.
-Przepraszam. -jej głos wcale nie
brzmiał, jakby żałowała tego, że mnie obudziła.
-Mam nadzieję, że to coś ważnego.
-inaczej lepiej nie zadzierać z niewyspaną Lyn!
-Gdyby to nie było nic ważnego, nie
dzwoniłabym. -ona za każdym razem mówi, że dzwoni w ważnej
sprawie, a zazwyczaj tą ważną sprawą jest między innymi pytanie
o to w czym będzie lepiej wyglądać.
-Masz minutę, potem się rozłączam i
idę dalej spać. -powiedziałam przezierając nadal zamykające się
oczy.
-Za godzinę widzę Cię w wytwórni,
to nie rozmowa na telefon. -powiedziała poważnym głosem, jak na
nią za poważnym! Szczerze mówiąc, trochę się przestraszyłam.
-Mam wolne... -jęknęłam do
słuchawki, a moja twarz przybrała pewnego rodzaju grymas.
-To ważne. -próbowała mnie zachęcić.
-Nie zajmę Ci dużo czasu, to widzimy się za godzinę, pa.
-Za półtorej godziny! -zdążyłam
jeszcze powiedzieć, zanim się rozłączyła.
-Godzinę! -odpowiedziała, rozłączając
się./
Powolnie wstałam z łóżka i usiadłam
na jego krawędzi. Rozejrzałam się po mojej sypialni. Pod moimi
stopami leżała sterta starych magazynów. Szafki były pootwierane,
a ubrania w nich leżały tak, jakby przed chwilą przeszło tam
tornado. Z poniedomykanych szuflad wystawało wiele rzeczy np. pasek
do spodni, którego szukałam przez cały ostatni tydzień. Na
podłodze leżało wiele niepotrzebny, albo potrzebnych rzeczy. Ale z
Ciebie bałaganiarz Lyn! Wszystkie koszule są pogięte. Na samą
myśl prasowania na mojej twarzy pojawił się grymas. Tak owszem,
nie nawidzę prasować, tak samo jak sprzątać, gotować, ani
wykonywać wiele innych podobnych rzeczy. Jeszcze raz przejechałam
wzrokiem po szafie, jedynie na dole leżały starannie ułożone
luźne koszulki i kilka par dresów. Dlaczego nie były pogniecione,
jak reszta rzeczy w mojej szafie? Rose nie lubi, gdy ubieram się na
sportowo, więc tamte ubrania dawno poszły w odstawkę, od kilku
miesięcy nie zaglądałam do tamtej półki. Wzięłam do rąk szare
obcisłe dresy i biały, lekko za duży t-shirt z jakimś nadrukiem.
Ehh, może Rose nie będzie zła za mój ubiór? Nawet jeśli, to
dzisiaj mało mnie to obchodzi. Mam wolne, a że jej się zachciało
spotkać, to już nie mój problem. Z czystymi ubraniami poszłam do
łazienki, gdzie wzięłam szybko prysznic. Następnie ubrałam się
w przygotowany wcześniej zestaw i skierowałam się do kuchni. Becky
już nie spała. Siedziała przy stole robiąc coś na laptopie. Była
tak skupiona, że nawet mnie nie zauważyła. Dopiero, gdy za mocno
zamknęłam drzwiczki od szafki ocknęła się i zorientowała się,
że nie jest sama.
-Jezu, Lyn, mogłabyś mnie tak nie
straszyć? -spytała, łapiąc się za klatkę piersiową. Bardzo
łatwo ją przestraszyć. Nie dziwię jej się... Też przez to
przeszłam... No może nie zupełnie... Ale rozumiem jej sytuację...
-Przepraszam, to niechcący.
-uśmiechnęłam się szeroko, siadając na krześle obok jej. Przez
ramię zajrzałam co robi. Jak zwykle to samo, szukała pracy. Czy ta
dziewczyna jest robotem? I tak w obecnej pracy bierze nadgodziny,
więc po co szuka czegoś innego?
-Po co to robisz? -spytałam, wskazując
wzrokiem na ekran laptopa.
-Wczoraj mnie zwolinili. -powiedziała,
wypuszczając powietrze z płuc.
-Jak.to.Cię.zwolnili? -powiedziałam
powoli, robiąc kilkusekunodową przerwę między każdym wyrazem.
-Szefowa stwierdziła, że za słaby
ruch jest na tak dużą obsługę i akurat wypadło na mnie. -swój
wzrok zwróciła na podłogę, pewnie dlatego, aby nie zobaczyła łez
zbierających się pod jej powiekami. Niestety zdążyłam już je
zauważyć. Żadna z nas nie lubiła okazywać słabości przy kimś,
nawet jeśli byłyśmy tylko we dwie. Wolałyśmy zachować to dla
siebie. Jedna z nielicznych rzeczy, które nas łączą.
-Nie przejmuj się. -próbowałam ją
pocieszyć. -Znajdziesz na pewno szybko nową pracę.
-Nie byłabym tego taka pewna. Nic nie
ma dla mnie. Gdziekolwiek wysyłam CV, za każdym razem ten sam
argument, aby mnie nie przyjąć. Robię Ci tylko kłopot, niedość,
że sama masz ciężko to jeszcze mi pomagasz w utrzymaniu. -znowu
zaczęła ten temat. Nie lubiłam o tym rozmawiać. Zarówno dla
mnie, jak i dla niej nie jest to zbyt przyjemny temat, dlatego od
razu lepiej go skończyć.
-Miałyśmy o tym nie rozmawiać,
pamiętasz? Muszę iść do pracy. -powiadomiłam Becks.
-Dzisiaj? -wyraźnie się zdziwiła.
Zauważyłam to po tym, jak podniosła brwi do góry, a jej głos
zmienił swoją barwę na lekko piskliwą. Zawsze tak robi, jak jest
zaskoczona. -Przecież miałaś mieć wolne. -właśnie, miałam mieć
wolne...
-Tak dzisiaj. Rose przed chwilą
zadzwoniła, ma ważną sprawę. -wyjaśniłam.
-Czyli szykuje mi się kolejny samotny
i nudny dzień... -powiedziała smutnym głosem Becky, kierując
swój wzrok na widok z okna, który przedstawiał samo centrum
Londynu. Jak zwykle zawiesiła swój wzrok na oddalonym od naszego
mieszkania o kilka ładnych metrów Big Benie.
-Może nie zajmie mi dzisiaj tak dużo
czasu. -na prawdę miałam nadzieję, że przynajmniej w mój już
nie wolny dzień szefowa da mi luzy w pracy. -Ale obiecuję, że jak
tylko wrócę wyjdziemy gdzieś razem. -może w ten sposób nie
będzie na mnie zła? Ostatnio rzadko spędzamy razem czas, no ale to
nie moja wina, że muszę pracować! Przecież bez tej pracy, bez
Rose już dawno wylądowałybyśmy na ulicy, albo pod mostem. Dlatego
też nie mogę narzekać i marudzić, że nie chcę iść do pracy.
Jeśli Rose mnie prosi, to muszę to zrobić. Nie mogę jej zawieść.
-W porządku. -powiedziała już nieco
weselszym tonem. -To może pójdziemy po prostu na specer?
-zaproponowała z nutą nadziei w głosie. -Tak dawno nigdzie razem
nie byłyśmy. -zauważyła. No co ty nie powiesz Becks?
-Jasne, może być spacer. Muszę już
lecieć, bo Rose mi urwie głowę. -powiedziałam, chwytając
kluczyki do mojego nowego Land Rovera. Swoją drogą, gdyby nie Rose
nie miałabym tak łatwo i musiałabym wszędzie przemieszczać się
zatłoczonymi autobusami, ewentualnie własnymi nogami. To jest
kolejny powód, dlaczego nie mogę sprzeciwiać się zdaniu Rose.
Windą zjechałam na podziemie budynku,
gdzie znajdował się parking. Miałam nie mały kłopot ze
znalezieniem mojego pojazdu (zawsze zapominam, gdzie go zostawiam).
Na szczęście po kilku minutach odnalazłam mój samochód. Włożyłam
kluczyk do stacyjki i go przekręciłam. Ten tylko głośna
zacharchotał i cisza... Jeszcze raz... I cisza.
-Cholera. -zaklęłam pod nosem.
Spróbowałam jeszcze raz i nic i kolejny i też nic. Już miałam
wychodzić z samochodu, lecz moja podświadomość podpowiadała mi,
abym spróbowała jeszcze raz. Delikatnie przekręciłam kluczyk i
tym razem na szczęście auto odpaliło.
-No nareszcie. -powiedziałam sama do
siebie, wyjeżdżając z podziemnego parkingu. Ochroniarz podniósł
szlaban zabezpieczający wjazd i wyjazd do parkingu, gdy tylko mnie
zobaczył. Przy okazji pomachał mi, a ja mu odmachałam. I właśnie
w taki sposób prawie spowodowałabym wypadek przy samym wyjeździe z
parkingu na drogę główną. Kierowca, w którego bym walnęła
głośno zatrąbił i zatrzymał się na poboczu, po czym wysiadł z
samochodu. Pewnie chciał zobaczyć czy przypadkiem nie zarysowałam
jego jak się domyślam nowego BMW x5. Nie pozostało mi nic innego
niż wyjście z samochodu i przeproszenie go. Zatrzymałam swój
samochód i również wysiadłam, podchodząc do mężczyzny.
-Bardzo Pana przepraszam, śpieszę się
i... -zaczęłam się tłumaczyć. Domyślam się, że wyglądałam
wtedy jak mała przestraszona dziewczynka, która wzięła kawałek
czekoladki bez pozwolenia i zaraz może dostać karę.
-Masz szczęście, że nie ma żadnych
rys. -przerwał mi poważnym, zachrypniętym głosem. W sumie nie
wiedziałam co mam odpowiedź. Po głowie mi chodziła myśl, co by
było, gdybym naruszyła ten „idealny” samochód. Facet na pewno
byłby wkurzony. Widać było, że należy do tych „lepszych”.
Miał na oko 22 lata, na pewno był nie wiele starszy ode mnie. Miał
na sobie pewnie cholernie drogie ciuchy, a na oczach miał okulary
przeciwsłoneczne – Ray-Bany. Z kieszeni wyjął iphone'a i (jak
się domyślam) spojrzał na godzinę.
-To skoro się śpieszysz to po co tu
jeszcze stoisz? -spytał ironicznym głosem, a na jego twarzy pojawił
się grymas. -Na zbawienie czekasz? -kontynuował. -Tutaj na pewno go
nie znajdziesz. Lepiej idź do kościoła, to z pewnością lepsze
miejsce niż to. -ugh, już nie nawidzę tego gościa. Jest taki
zarozumiały! Czy on myśli, że jeśli ma pieniądze, to może się
wywyższać. Za kogo on się do cholery ma? Najchętniej w tej chwili
powiedziałabym mu co o nim myślę, jednak się pochamowałam.
-Jeszcze raz przepraszam. -powiedziałam
cicho, wracając do samochodu. Po chwili znalazłam się już na
drodze. W lusterku zauważyłam, że ten chłopak jedzie za mną. Po
chwili spojrzałam ponownie i on nadal za mną jechał. Ugh, czy on
mnie śledzi? Po kilku minutach zwróciłam swoją uwagę tylko i
wyłącznie na prowadzeniu. Gdy dojechałam pod studio było tam
kilku fotoreporterów i dużo dziewczyn, które krzyczały. Nie mam
pojęcia co krzyczały, każda co innego, a to spowodowało, że nie
dało się nic zrozumieć. Cudem przedostałam się do wejścia i
windą wjechałam na piąte piętro wieżowca, gdzie znajdowała się
wytwórnia Rose. Od razu skierowałam się do jej gabinetu, gdzie
powinnam ją znaleźć. I miałam rację, siedziała za swoim
biurkiem, chowając twarz za laptopem.
-Czemu przed budynkiem jest tyle osob?
-spytałam zaskoczona tym widokiem. Nie codziennie widzę takie
rzeczy. Mogłam się jedynie domyślać, że znowu tutaj nagrywa
jakiś znany piosenkarz, czy zepsół. Już raz zastałam taki widok,
gdy Adele gościnnie nagrała tutaj jedną piosenkę. Nigdy nie
zapomnę tych tłumów, które krzyczały ciągle „Adele! Adele!
Adele!” i tak w kółko. Czy oni nie mają co robić? Ja rozumiem,
że można kogoś lubić, ale że aż tak? Też jestem fanką Adele,
ale nie krzyczałam na jej widok. Gdy ją poznałam właśnie w
studiu to grzecznie poprosiłam o autograf i wspólne zdjęcie i
tyle. No może zadałam jeszcze kilka pytań, ale na pewno nie
tryskałam jakoś szczególnie euforią z tego powodu.
-Czyli jednak? -spytała zawiedziona.
-A miałam nadzieję, że się nie dowiedzą i będzie spokojnie.
Cóż, nie wyszło. -mówiła, nie odrywając wzroku od monitora. Jak
ta kobieta to robi, że ma tak podzielną uwagę?
-Ale o co im wszystim chodzi?
-dopytywałam. Nie nawidzę tego, że Rose nigdy nie może od razu
powiedzieć, tylko ciagnie i ciągnie, nie dając mi konkretnej
odpowiedzi.
-Zaraz się dowiesz. To nie jest takie
ważne. Nie po to przecież chciałam się spotkać. -wreszcie
zamknęła laptopa, a okulary korekcyjne zdjęła i włożyła do
futerału.
-Coś zrobiłam? -spytałam lekko
przestraszona. W końcu nie w każdy wolny dzień dzwoni do mnie
Rose, nie chcąc powiedzieć o co chodzi.
-Nie, dopiero możesz zrobić.
-oznajmiła, delikatnie uśmiechając się do mnie. Ten uśmiech
zdecydowanie należał do tych chytrych uśmiech, które znaczyły,
że ta kobieta coś knuje. Co tym razem Rose wymyśliła? Mam
nadzieję, że to nie jest żaden z jej szalonych pomysłów.
Ostatnio stwierdziła, że w teledysku do nowej piosenki mam śpiewać,
pływając w basenie. Czy to nie jest dziwne, głupie i w dodatku nie
możliwe? Bo w końcu jak mam śpiewać, gdy będę pod wodą, co
chwilę wynurzając się, aby zaczerpnąć powietrze. No dobra,
gdybym płynęła na plecach to byłoby to realne, ale sam ten pomysł
brzmi żałośnie.
-Możesz powiedzieć jaśniej o co Ci
chodzi? -poprosiłam, choć ona pewnie nie powie mi od razu co jej
chodzi po głowie.
-Kojarzysz zespół One Direction?
-spytała, wyjmując z biurka jakieś papiery.
-Chyba każdy kto mieszka w Wielkiej
Brytanii i posiada internet, bądź telewizor wie o ich istnieniu.
-znowu nie powiedziała mi o co jej konkretnie chodzi. Ughhh, nie
nawidzę tego.
-Racja, dobra przejdźmy do rzeczy. -no
nareszcie, czekam na to od kilku minut! -Razem z Paul'em wpadliśmy
na pomysł co zrobić, aby zrobiło się głośno wokół was. -nie,
to zdecydowanie nie były konkrety. Czy ta kobieta nie potrawi
powiedzieć czegoś prosto z mostu?
-Kim jest Paul i jak to nas? -spytałam
zdziwiona. Za cholerę nie mogłam wpaść na pomysł kim jest Paul.
Jej narzeczony, który swoją drogą jest moim drugim szefem (choć
widziałam go może ze trzy razy), ma na imię Michael, więc to na
pewno nie o niego chodziło. W dodatku nie przypominam sobie, żeby
tutaj pracował jakiś Paul. Kolejna rzecz, jak to nas? O co jej
chodzi?
-Paul to mój przyjaciel, jest
menadżerem One Direction. -wyjaśniła, wziąż przeglądając
papiery.
-I co ma to wspólnego ze mną?
-dopytywałam się.
-Może mieć bardzo dużo wspólnego.
-powiedziała, wkładając dokumenty do tekturowej teczki, po czym
swój wzrok przeniosła na mnie. Znowu miała ten chytry uśmieszek.
-Rose, możesz w końcu powiedzieć o
co Ci chodzi? -spytałam zniecierpliwiona. Moja cierpliwość nie
wytrzymała.
-Spokojnie, pomysł Ci się spodoba.
Razem z Paul'em chcielibyśmy, żebyś zaczęła się spotykać z
jednym z chłopaków. -wyjaśniła spokojnie, a we mnie aż
zabuzowało. Czy ta kobieta do końca zwiariowała? Ja zawsze
wiedziałam, że ona jest szalona, ale że aż tak?
-Co takiego? -zrobiłam wielkie oczy.
-Żartujesz sobie prawda?
-Nie podoba Ci się ten pomysł?
-skrzywiła się.
-Nie Rose, nie podoba mi się ten
pomysł. -powiedziałam spokojnym, lecz poważnym głosem. Musiałam
dać jej do zrozumienia, że się nie zgadzam. -Nie mogę udawać, że
z kimś jestem.
-Ojj przestań, to tylko pół roku.
-Tylko pół roku? -jeszcze bardziej
się zdziwiłam. -Chyba aż pół roku. To szmat czasu. Gdyby to było
jedno, dwa spotkania, ale nie pół roku! -pierwszy raz podczasz
naszej rozmowy podniosłam głos, czego po chwili pożałowałam.
Rose skarciła mnie wzrokiem. -Przepraszam, miałam na myśli, że
nie będę potrafiła udawać. -powiedziałam już nieco łagodnieszym
i ciższym głosem.
-Lyn daj spokój, tylko będziecie
przed kamerami razem. Nie musicie tworzyć naprawdę związku.
Wystarczy, że czasami pokażecie się razem, popozujecie do
obiektywów. Nawet nie musicie się całować, wystarczy, że
przytulicie się od czasu do czasu, albo dacie buziaka w policzek,
złapiecie za rękę czy coś takiego. To nic wielkiego przecież!
-nie Rose, udawanie, że się kogoś kocha, to wcale nic wielkiego!
-Wiesz jak to Ci pomoże? Oni są najpopularniejszym zespołem na
całym świecie, jeśli świat się o was dowie, to zrobicie niezłe
zamieszanie wokół siebie. Media zaczną się Tobą interesować.
Nie długo skończymy nagrywać płytę, wiesz jaka to promocja? Ten
związek jest ogromną szansą w twojej karierze. Zresztą Oni też
potrzebują ciąłego zamieszania, a to może Im też pomóc.
-ciągnęła swój monolog. Owszem, miała rację z tą promocją i w
ogóle, ale nie wiem czy potrafiłabym zrobić coś takiego dla
kariery. -Poza tym pamiętasz o naszej umowie? -podniosła jedną
brew do góry. -Dzięki mnie masz gdzie mieszkasz, masz za co żyć,
dałam Ci samochód, a na markowe ubrania też by nie było Cię
stać. Nie mówiąc już o leczeniu Rebeccki. Wiesz, że jeśli nie
będziesz się do mnie dostosowywała to mogę w każdej chwili
zerwać umowę, a Ty możesz stracić to wszystko co Ci dałam.
-dobra Rose, wygrałaś. Nie mogę pozwolić, żeby Becky coś się
stało, tylko przez to, że nie zgodziłam się na udawany związek.
-Jak on ma na imię? -spytałam,
sztucznie się uśmiechając. Tak, właśnie w tamtej chwili się
zgodziłam na tą głupotę, ale nie miałam wyboru. Postawiła mnie
w jasnej sytuacji: albo się zgodzisz, albo zrywam umowę.
-Harry. -powiedziała, odwzajemniając
uśmiech. „Harry” - czyli tak ma na imię mój chłopak. Tylko
teraz kolejne pytanie: który to? Dobra Lyn, pomyśl trochę. Jest
ich pięciu, Louis, Niall, Liam, Zayn i ten cały Harry. Louis to
chyba ten mulat. Niall to ten w kręconych włosach. Liam to ten
najstarszy, a Zayn to ten blondyn. W takim razie Harry musi być tym
najbardziej z nich wszystkich odpowiedzialny i poważny. Uff, dobrze,
że nie trafił mi się ten w kręconych włosach. Słyszałam, że
niezły z niego kobieciarz, w dodatku dupek. Wcale mi się nie
uśmiechało „być” z taką sobą jak ten Niall. Ale Harry na
szczęście ma trochę oleju w głowie.
Linkin Park - Burning In The Skies
Nie Em, twój blog w ogóle nie umywa się przy moim -,- Czujesz ten sarkazm? Boże, kocham to! Ale końcówka z pomieszaniem chłopaków mnie rozwaliła! NEXT! *u* Uhuhuhu Czekam! :3
OdpowiedzUsuńWspaniały początek. 'Hazza' i moje życie stało się piękniejsze. :3
OdpowiedzUsuń~Wielka ochota na czytanie Twoich opowiadań. Przepraszam że tyle komentuję :D
Czekam na kolejny rewelacyjny rozdzialik ^ ^
Rly? Za co ty mnie przepraszasz? To jeszcze ja powinnam Ci podziękować za to, że komentujesz, a ty chcesz mnie przepraszać?!
UsuńWspaniały blogspot ♥ Wyciągający !
OdpowiedzUsuń